wtorek, 25 września 2018

Zła córka

Jestem złą córką.
Skąd ta refleksja. 
Moja mama już tyle razy w naszym wspólnym życiu wzbudzała we mnie poczucie winy swoim i ojca stanem zdrowia, że teraz kiedy sytuacja jest z tych poważnych... Nie umiem się wczuć.
Teraz właśnie, kiedy grozi jej poważna utrata wzroku i wiem co przeżywa, jaki stres, jaki strach graniczący z panika, nie umiem jej wesprzeć. Mało tego, automatycznie aktywował się we mnie wypracowany przez dekady już, odruch odgradzania się emocjonalnego.  
Nie umiem jej pocieszyć, dać ciepła czy w jakikolwiek inny sposób okazać że z nią jestem. Ha! ja się zastanawiam czy chce z nią być? Mój umysł bez kontroli zaczyna tworzyć myśli niegodne córki. Dobrej córki (ale w sumie to zawsze słyszałam, że nie jestem dobrą córką z której rodzice mogli by być dumnie) więc chyba świetnie sobie w swojej obsadzonej przez mamę roli, radzę. 
Kiedy do mnie z ta przytłaczającą informacją zadzwoniła, nie umiałam z nią rozmawiać. Słuchałam jej wywodu, płaczu i odpowiadałam monosylabami. Nie umknął mi fakt, że musiała wcześniej przeczytać mój wpis o spadaniu ze schodów, w którym jawnie ją oskarżam o podcinanie skrzydeł. Bo nie wspominałam o tym zajściu a wiem, że czyta bloga głównego (dla tego też między innymi zdecydowałam się założyć tego).
Zatem schemat rozmowy był tak:
1- Pytanie jak się czuje po upadku i czy nie potrzeba mi nic ("popatrz jak ja się o Ciebie troszczę, ja stara do Ciebie młodej z tej wsi bym przyjechała żeby się Tobą zaopiekować...)
2- Rozpaczliwe poinformowanie w sposób dramatyczny nadmiernie o stanie zdrowia i o niebywałej oczywiście wyjątkowości tego przypadku. Płacz.
3- Szybkie zakończenie rozmowy bo sprawy dnia powszedniego wzywają i ponowienie informacji o tym że się o mnie martwi i chce zatroszczyć. 
Moje odczucia po rozmowie:
Złość, bezsilność, żal i współczucie.
Dokładnie w tej kolejności.
Powinna być inna ta kolejność.
Złość jest na pierwszym miejscu chociaż ie była to gwałtowna emocja, raczej stonowany gniew kontrolowany przeze mnie. Złość, bo odebrałam jej telefon jako kolejną zagrywkę. Przecież można było to inaczej rozegrać. Czemu czekała ponad tydzień od poznania prawdy o stanie swojego oka z tym aby mnie to przekazać. Czemu akurat po moim wpisie? Mogła po prostu powiedzieć wychodzą c od lekarza albo dzień później jak się sprawy mają. Większość ludzi tak robię ale nie moja mama. Ona gra superbohatera, a potem robi operę mydlaną grając na uczuciach wszystkich zainteresowanych. 
Raniła mnie tyle razy, że mocno się od niej odsunęłam. 
I cisną mi się na usta jej własne słowa o ścieleniu i wysypianiu. Ja wiem, że to ma się nijak do sytuacji ale nie umiem nad tym zapanować. Robienie z siebie bidulki tylko mnie drażni, nie sprawi, że polecę jej na ratunek, którego nie chce na prawdę. Zawsze wszystko sama najlepiej umiała i robiła, i nie miała czasu i cierpliwości do nauki do wdrażania... Zatem teraz zbiera frukta swojego wychowania. Nie umie odpuścić i wybucha bo ja przygniotło. Ale oczywiście, jest tak doskonała, że każdy na jej miejscu to już by sie dawno załamał, a ona sobie radzi doskonale bez pomocy psychologów i innych terapii... niemal dosłownie przy toczone słowa.
Radzi... raczej marnie. Za to świetnie się okłamuje i gra swoją rolę doskonałej pani domu. 
A moje w tym wszystkim emocje są dalekie od pełnych wsparcia i miłości. Za mocno się obwarowałam w swoim zamku, żeby łatwo z tego wyjść. Zresztą doskonale wiem jak by się to skoczyło. Ciosem w plecy i jej histerią. Zbyt wiele razu jako dziecko i nastolatka, a także młoda kobieta zostałam poniżona, zbyta, zraniona i zdradzona słowami bym teraz miała odwagę narazić się na kolejny cios. Nie mam odpowiedniej zbroi jeszcze. 
Chciałabym żeby nasze relacje były jakieś normalniejsze, bez gierek, żeby ona umiała powiedzieć wprost, a ja odpowiedzieć wprost. Ale obie nie umiemy i tu jest dramat. 
Ile razy słyszałam bzdury w stylu: To przez to jak się uczysz, ojciec ma chore serce ( 30 lat palił i polska kuchnia)
Czemu nie jesteś jak X, Popatrz jak Y dobrze się uczy i działa poza szkołą, ona odniesie sukces, bo to wymaga pracy, a ty do niczego nie dojdziesz z takim nastawieniem. 
Ta twoja praca spędza mi sen z powiek, jak ty widzisz swoją przyszłość?
Zobaczysz, źródełko wyschnie, ja ty się utrzymasz, my z ojcem nie będziemy Cię wiecznie sponsorować. (studiowałam dziennie w mieście zamieszkania, koszty żadne)(Żeby nie było, sami mieli podobnie, bo oboje z dobrze sytuowanych rodzin, więc żadne skrobanie się z małej wsi i dorabianie po nocach żeby się wykształcić). 
A najlepszy tekst kiedy miałam jakieś 13 lat. "Kiedy ja byłam w twoim wieku to byłam taka szczupła, że w brzuchu mieściło mi się pół litra wody" Wow, dziękuję mamo, za utuczenie mnie pierogami, dwudaniowymi obiadkami, kolacjami i ciastami a potem normalnie zbudowane dziewczynie dopalanie tego, że ma normalny brzuch a nie jak dziecko o obozu pracy. Potrafi mi pojechać przy moim mężu, że przybrałam na wadzę, a sam wazy jakieś 90 kilo. I robi to tak subtelnie, że nawet nie wiesz jak się obronić przed ciosem - szpila wbita po mistrzowsku. 
Czy ktoś też tak ma że kocha i nie cierpi swojej matki równocześnie? Czy to tylko ze mną jest coś nie tak? Czy jestem złą córką czy tylko efektem niestabilnego wychowania tej kobiety?

Strasznie chaotyczny ten wpis, ale prawdziwy. Właśnie w celu wywalenia z siebie takich emocji powstał ten blog. Dziękuję jeśli ktoś tu zajrzy i coś napisze, bo wiem, że moja postawa jest niepoprawna i że jej również.


czwartek, 20 września 2018

Narodziny TygRysicy

Pierwsze koty za płoty już były, jakieś pięć lat temu kiedy postanowiłam założyć mojego pierwszego bloga - z kotem na kolanach. To jednak miejsce poświęcone głównie mojej twórczości i nie chcę tam jednak zamieszczać tak mocno osobistych wpisów. Dla tego też wczoraj zakwitł mi pomysł aby utworzyć odrębny blog. Miejsce gdzie będę się dzielić swoimi zmaganiami z największa i najważniejszą pracą i walką w moim życiu. Walką o siebie. Pracą ze sobą. Gdzie będę opisywać swoją drogę do siebie.
Moja podróż zaczęła się kilka lat temu i myślę, że na początek dobry będzie wpis, zamieszczony na pierwszym blogu pod koniec marca 2016 roku.


"Każdy wie jak to u motyli bywa, że najpierw są nieszczególnie ładnymi gąsienicami, a potem w jakiś magiczny sposób przemieniają się w te barwne, latające stworzenia. Niewielu wie, jak skomplikowany fizjologicznie jest to proces zwany metamorfozą. 
No i właśnie gąsienica JA zwana na potrzeby tego wpisu LARWĄ MARYSIĄ nieskromnie obwieściła jakiś czas temu całemu światu że jest już pięknym motylem! O jakże próżna, zbyt dumna i niepokorna okazała się Larwa Marysia. O jakże się ona myliła... 
Bo nagle, kiedy pokazując światu swoje piękne skrzydła lśniące w promieniach wiosennego słońca, chciała się wzbić w swój pierwszy, prawdziwy i wolny lot...
Tragedia! Katastrofa! Dramat. I olśnienie!
Nie ma skrzydeł, ba... nie ma nawet zawiązków skrzydeł. Niewiele by brakowała, a naiwna Larwa Marysia spadłaby w wierzchołka pięknej rośliny na nieprzyjazną glebę i się potłukła. Na szczęście nie spadła ale cofnęła się i ... 
Okokoniła w bezpiecznym miejscu. Teraz jest to Poczwarka Marysia, która siedzi w swoim bezpiecznym kokonie i czeka, przekształca się, pracuje i myśli. 
No, w dużym skrócie tak to ze mną obecnie wygląda. A jak ktoś nie zrozumiał tej zawiłej przenośni to może inaczej. 
Pisząc jakiś czas temu o swojej przemianie wewnętrznej, światopoglądowej i duchowej popełniłam grzech pychy. przekonana byłam, iż osiągnęłam szczyt ogromnej góry. I gdy tak stałam już na tym szczycie, dumna i blada w promieniach chwały spadł na mnie cień.
I zobaczyłam, że to cień prawdziwej góry którą mam do zdobycia. A ja tak na prawdę to wypełzłam dopiero, z wielkim mozołem ze swojego dołu. 
O jaka mnie pokora opadła. Jakie olśnienie... Ile pracy przede mną, ile wysiłku jeszcze, jak daleka droga. A wierzchołka nie widać, mgła go zasłania. Usiadłam nad swoim dołem pod swoją górą i zaczęłam dumać. 
Teraz pełna pokory zdałam sobie sprawę, że zbytnia pycha i nadmierna pewność siebie były oznakami oszukiwania się wynikającego w ogromnego pragnienia bycia już na szczycie. A teraz trzeba powoli, krok za krokiem podążać ku szczytowi nie skupiając się na nim, lecz na każdym kroczku i z każdego się cieszyć. A z każdego upadku wyciągać wnioski. 
Dumna jestem ogromnie bo wypełzłam z dołu i dojrzałam światło. I dumna jestem bo choć w pierwszej chwili góra mnie przytłoczyła to jednak nie wystraszyłam się jej i podjęłam wspinaczkę. To strasznie trudna droga ale już wiem jak iść bo w sumie to z dołu wychodziło się podobnie, ale było ciemniej. 
Nawet nie przeraża i nie zniechęca mnie myśl i świadomość, że mogę nigdy nie dość do wierzchołka, że mogę się tylko do niego zbliżać. Wspaniała będzie już sama wspinaczka. A jak już będę myśleć że jestem na szczycie to się uważnie rozejrzę, bo może to tylko fragment, półka skalna i już pokorniejsza będę szła dalej".


Jeżeli zechcesz towarzyszyć mi w tej podróży i wesprzeć dobrym słowem to będę bardzo szczęśliwa.  
Pozdrawiam, 
wasza TygRysica.